Spotkanie ludzi z mgły
czyli
IX Bieg Podhalański im. Jana Pawła II
Tu się zaczęło… Kilka lat temu przyjechaliśmy na nowotarskie
lotnisko zobaczyć jak to jest startować w biegach narciarskich. Przyjechaliśmy
całą rodziną. Dziadek Tadek z Babcią Zosią ostatni raz wspólnie mieli przebiec
15 kilometrów, a ja wspólnie z ośmioletnim wtedy Jerzykiem poznawaliśmy od
podszewki uroki narciarskiego biegu masowego debiutując na 5 kilometrowej
pętli. Cele wszyscy zrealizowali i tylko w nas pozostał wirus - wirus biegania
na nartach…
W drodze z Karkowa do Nowego
Targu słońce nieśmiało przebija się przez kołderkę z mgły rozpostartą nad całą Małopolską.
Cicha nadzieja na kolejny słoneczny bieg Podhalański gasła jednak w miarę
zbliżania się do lotniska. Białe mleko spowijało wszystko…
Na płycie
nowotarskiego lotniska ruch jak na jarmarku. Rodzina w komplecie więc
rozdzielamy zadania. Chłopcy idą do punktu smarowania nart, gdzie stoi wciąż
spora kolejka chętnych. My pędzimy do biura po odbiór pakietów startowych. Po
chwili obładowani wychodzimy z budynku aeroklubu i szukamy chłopców. Okazuje
się, że uwinęli się nad podziw sprawnie i narty już są prawie gotowe. Teraz
czas się doubierać i przygotować do startu. Najmłodszy oraz Moja Lepsza Połówka
są trochę zagubieni. Staramy się im szybciutko wyjaśnić zasady startu i samego
biegu. Jerzyk testuje swoje narty i decyduje, że woli jednak wystartować na
treningowych. Wychodzi na to, że chyba wyrósł już ze startowych Delt Rosigniola.
Szkoda bo liczyłem, że na ten sezon będą jeszcze dobre. No cóż – rośnie jak na
drożdżach…
Wchodzimy do
boksów startowych. Tu niestety się rozstajemy. Ja z Jerzem przechodzimy przez
bramkę dla uczestników biegu na 15km a Stasiu
z Lepszą Połówką kierują się dalej do strefy dla 5 km. Spotkamy się
dopiero na mecie. My tymczasem szukamy sobie wolnego miejsca. Wśród ponad 300
startujących niełatwo znaleźć kawałek miejsca na narty. Po chwili nam się udaje
i wpinamy narty. Jeszcze tylko sprawdzamy strapy kijków i jesteśmy gotowi.
Dopada nas typowe przedstartowe pobudzenie. Jeszcze 5 minut, jeszcze 3…2…1… . Wystrzał rusza
ludzką masę. Jerzyk ciągnie do przodu jak lokomotywa. Mijamy kolejnych
zawodników i już po pierwszym zakręcie znajdujemy sobie swoje miejsce w wężu
złożonym z kolorowych nart niosących nie mniej kolorowych narciarzy. Kawalkada
z przodu i z tyłu niknie w białej zasłonie. Dobrze znane miejsca na 15
kilometrowej pętli wokół Boru Na Czerwonem wyłaniają się jak nierzeczywiste
obrazy, aby za chwilę zniknąć rozpływając się w bieli. Takie wrażenia gdzieś z
granic metafizyki nie opuszczą nas prawie do samej mety…
Jerzyk nadal
pędzi do przodu jakby za plecami miał nie mnie, ale stado jakiś mitycznych mgielnych
stworów. Kolejne kilometry uciekają gdzieś w mleczny świat. Po minięciu ósmego
niestety okazuje się, że młody organizm chwilowo uznał to tempo za lekką
przesadę. Sytuacji nie ratuje żel energetyczny – wręcz pogarsza sytuację. Na
przyszłość już wiemy, że dla Jerzyka lepsze będą energetyczne galaretki. Cóż,
cały czas się uczymy. Na szczęście po chwili wszystko wraca do normy. Spokojnie
dojeżdżamy do punktu żywieniowego na 9 kilometrze. Tam Jerz odzyskuje rezon i
żwawo pędzimy dalej. Kolejne „zbyrtki” pokonujemy sprawnie i ani się
obejrzawszy zbliżamy się już do ostatniej przeszkody na drodze do mety. W
międzyczasie stajemy się chwilową atrakcją dla ekipy filmowej obsługującej
Bieg. Na polanach w dolinie Dunajca mijają nas kilkukrotnie wyraźnie zainteresowani
nietypowym duetem. Potem w oficjalnym filmie z Biegu odnajdziemy kilka ujęć z
nami w roli głównej. Nasza współpraca układa się doskonale. Najtrudniejszy
podbieg przy kładce w rejonie lotniska pokonujemy w przelocie, nawet się nim
zbytnio nie przejmując. Jeszcze tylko kilometr nieprzeniknionej mgły i
meldujemy się na prostej przed metą. Jeszcze na finiszu mijamy kilkoro
współbiegaczy i prawie jednocześnie mijamy linię mety.
Rewelacja – poprawiliśmy
nasz czas, mimo kiepskich warunków śniegowych, o ponad 15 minut – jest progres.
Medale, uściski, wspólne zdjęcia – przyjemnie jest cieszyć się na mecie z
najbliższymi. Staś dumnie prezentuje swój pierwszy medal. Jeszcze nie wie, ale
będzie miał swoje 5 minut podczas dekoracji. Teraz trzeba się ogarnąć, przebrać.
Czeka na nas wszystkich ciepła strażacka grochówka, a potem dekoracja
zwycięzców i losowanie nagród. Najedzeni czekamy więc pod sceną z podium i
obserwujemy kolejne dekoracje. Stasiu nudzi się troszkę grzebiąc nogami w
śniegu. Gdy przychodzi kolej na nagrody dla najstarszych i najmłodszych
uczestników Biegu zostaje wyczytany i zawezwany na najwyższy stopień podium.
Okazuje się, że nie tylko jest najmłodszym chłopcem, ale też w ogóle
najmłodszym uczestnikiem IX Biegu Podhalańskiego. Jest dumny jak paw, bo
zadebiutował w tej imprezie o ponad rok wcześniej niż brat- Jerzyk. Zebrał
słuszne brawa od publiczności. A na domiar wszystkiego na pierwszym losie
wyciągniętym przez „sierotkę” Zosię
widniał numer innej debiutantki – Mojej Lepszej Połówki. Zestaw od
sponsorów osłodził trudy biegu i całej naszej wyprawy…
IX Bieg Podhalański im. Jana Pawła
II już za nami. Przyjemnością było ponownie wziąć w nim udział, zwłaszcza że
tym razem pojawiliśmy się na starcie całą czwórką. Po trudach samotnej
Marcialongi bieganie w parze z Jerzem to naprawdę czysta przyjemność. Rozumiemy
się na trasie coraz lepiej. Widać, że dorasta i nabiera doświadczenia. Wierzę
głęboko, że nartki mu się nie znudzą i za kilka lat staniemy wspólnie na
starcie któregoś z największych narciarskich maratonów…
Gratuluje, milo...bardzo miło poczytać
OdpowiedzUsuń