wtorek, 28 lutego 2017

Bieg Podhalański

Spotkanie ludzi z mgły
czyli
IX Bieg Podhalański im. Jana Pawła II



Tu się zaczęło… Kilka lat temu przyjechaliśmy na nowotarskie lotnisko zobaczyć jak to jest startować w biegach narciarskich. Przyjechaliśmy całą rodziną. Dziadek Tadek z Babcią Zosią ostatni raz wspólnie mieli przebiec 15 kilometrów, a ja wspólnie z ośmioletnim wtedy Jerzykiem poznawaliśmy od podszewki uroki narciarskiego biegu masowego debiutując na 5 kilometrowej pętli. Cele wszyscy zrealizowali i tylko w nas pozostał wirus - wirus biegania na nartach…


W drodze z Karkowa do Nowego Targu słońce nieśmiało przebija się przez kołderkę z mgły rozpostartą nad całą Małopolską. Cicha nadzieja na kolejny słoneczny bieg Podhalański gasła jednak w miarę zbliżania się do lotniska. Białe mleko spowijało wszystko…

Na płycie nowotarskiego lotniska ruch jak na jarmarku. Rodzina w komplecie więc rozdzielamy zadania. Chłopcy idą do punktu smarowania nart, gdzie stoi wciąż spora kolejka chętnych. My pędzimy do biura po odbiór pakietów startowych. Po chwili obładowani wychodzimy z budynku aeroklubu i szukamy chłopców. Okazuje się, że uwinęli się nad podziw sprawnie i narty już są prawie gotowe. Teraz czas się doubierać i przygotować do startu. Najmłodszy oraz Moja Lepsza Połówka są trochę zagubieni. Staramy się im szybciutko wyjaśnić zasady startu i samego biegu. Jerzyk testuje swoje narty i decyduje, że woli jednak wystartować na treningowych. Wychodzi na to, że chyba wyrósł już ze startowych Delt Rosigniola. Szkoda bo liczyłem, że na ten sezon będą jeszcze dobre. No cóż – rośnie jak na drożdżach…

Wchodzimy do boksów startowych. Tu niestety się rozstajemy. Ja z Jerzem przechodzimy przez bramkę dla uczestników biegu na 15km a Stasiu  z Lepszą Połówką kierują się dalej do strefy dla 5 km. Spotkamy się dopiero na mecie. My tymczasem szukamy sobie wolnego miejsca. Wśród ponad 300 startujących niełatwo znaleźć kawałek miejsca na narty. Po chwili nam się udaje i wpinamy narty. Jeszcze tylko sprawdzamy strapy kijków i jesteśmy gotowi. Dopada nas typowe przedstartowe pobudzenie. Jeszcze  5 minut, jeszcze 3…2…1… . Wystrzał rusza ludzką masę. Jerzyk ciągnie do przodu jak lokomotywa. Mijamy kolejnych zawodników i już po pierwszym zakręcie znajdujemy sobie swoje miejsce w wężu złożonym z kolorowych nart niosących nie mniej kolorowych narciarzy. Kawalkada z przodu i z tyłu niknie w białej zasłonie. Dobrze znane miejsca na 15 kilometrowej pętli wokół Boru Na Czerwonem wyłaniają się jak nierzeczywiste obrazy, aby za chwilę zniknąć rozpływając się w bieli. Takie wrażenia gdzieś z granic metafizyki nie opuszczą nas prawie do samej mety…

Jerzyk nadal pędzi do przodu jakby za plecami miał nie mnie, ale stado jakiś mitycznych mgielnych stworów. Kolejne kilometry uciekają gdzieś w mleczny świat. Po minięciu ósmego niestety okazuje się, że młody organizm chwilowo uznał to tempo za lekką przesadę. Sytuacji nie ratuje żel energetyczny – wręcz pogarsza sytuację. Na przyszłość już wiemy, że dla Jerzyka lepsze będą energetyczne galaretki. Cóż, cały czas się uczymy. Na szczęście po chwili wszystko wraca do normy. Spokojnie dojeżdżamy do punktu żywieniowego na 9 kilometrze. Tam Jerz odzyskuje rezon i żwawo pędzimy dalej. Kolejne „zbyrtki” pokonujemy sprawnie i ani się obejrzawszy zbliżamy się już do ostatniej przeszkody na drodze do mety. W międzyczasie stajemy się chwilową atrakcją dla ekipy filmowej obsługującej Bieg. Na polanach w dolinie Dunajca mijają nas kilkukrotnie wyraźnie zainteresowani nietypowym duetem. Potem w oficjalnym filmie z Biegu odnajdziemy kilka ujęć z nami w roli głównej. Nasza współpraca układa się doskonale. Najtrudniejszy podbieg przy kładce w rejonie lotniska pokonujemy w przelocie, nawet się nim zbytnio nie przejmując. Jeszcze tylko kilometr nieprzeniknionej mgły i meldujemy się na prostej przed metą. Jeszcze na finiszu mijamy kilkoro współbiegaczy i prawie jednocześnie mijamy linię mety.


 Rewelacja – poprawiliśmy nasz czas, mimo kiepskich warunków śniegowych, o ponad 15 minut – jest progres. Medale, uściski, wspólne zdjęcia – przyjemnie jest cieszyć się na mecie z najbliższymi. Staś dumnie prezentuje swój pierwszy medal. Jeszcze nie wie, ale będzie miał swoje 5 minut podczas dekoracji. Teraz trzeba się ogarnąć, przebrać. Czeka na nas wszystkich ciepła strażacka grochówka, a potem dekoracja zwycięzców i losowanie nagród. Najedzeni czekamy więc pod sceną z podium i obserwujemy kolejne dekoracje. Stasiu nudzi się troszkę grzebiąc nogami w śniegu. Gdy przychodzi kolej na nagrody dla najstarszych i najmłodszych uczestników Biegu zostaje wyczytany i zawezwany na najwyższy stopień podium. Okazuje się, że nie tylko jest najmłodszym chłopcem, ale też w ogóle najmłodszym uczestnikiem IX Biegu Podhalańskiego. Jest dumny jak paw, bo zadebiutował w tej imprezie o ponad rok wcześniej niż brat- Jerzyk. Zebrał słuszne brawa od publiczności. A na domiar wszystkiego na pierwszym losie wyciągniętym przez „sierotkę” Zosię  widniał numer innej debiutantki – Mojej Lepszej Połówki. Zestaw od sponsorów osłodził trudy biegu i całej naszej wyprawy…


IX Bieg Podhalański im. Jana Pawła II już za nami. Przyjemnością było ponownie wziąć w nim udział, zwłaszcza że tym razem pojawiliśmy się na starcie całą czwórką. Po trudach samotnej Marcialongi bieganie w parze z Jerzem to naprawdę czysta przyjemność. Rozumiemy się na trasie coraz lepiej. Widać, że dorasta i nabiera doświadczenia. Wierzę głęboko, że nartki mu się nie znudzą i za kilka lat staniemy wspólnie na starcie któregoś z największych narciarskich maratonów…

A w niedzielę start w 41 Biegu Piastów…..









1 komentarz: